wtorek, 2 marca 2010

Pierwsze wiedeńskie wrażenia

Witam wszystkich serdecznie na moim blogu :):):) Aż sama się sobie dziwię, że go założyłam i solennie przed sobą przyrzekłam zamieszczać na nim posty regularnie. Jest to jednak sposób, aby mieć kontakt z tymi wszystkimi, których zostawiłam w Polsce i którzy są ciekawi co się u mnie dzieje :) A dzieje się ogromnie dużo! Właśnie zdałam sobie sprawę, że jestem tu dopiero 2 dni! Czuję się co najmniej jakby minęły 2 tygodnie - tyle było rzeczy do ogarnięcia. Zacznę jednak od początku :)

Z Warszawy wyjechałam w niedzielę, 28.02 skoro świt i już po 8h (całkowicie przespanych) w pociągu dotarłam na stację Wien Meidling. Przerażony wielkością mojego bagażu współpasażer zaoferował mi pomoc w wynoszeniu walizek z pociągu za co mu jestem bardzo wdzięczna. Na stację przyszli po mnie moi wspaniali buddy - Stefanie i Stefan, którzy przynieśli klucz od mojego pokoju w akademiku, gdzie się wkrótce udaliśmy. Po zrzuceniu moich ciężkich waliz w pokoju i przebraniu się w wiosenne ubranka (12 stopni!!!) poszłam ze Stefanem na lunch, a następnie na krótkie zwiedzanie co ciekawszych części Wiednia :):):) Jak sami zatem widzicie wprowadzenie w wiedeńskie życie przebiegło szybko, dalej nie było już tak łatwo.....:/

Następnego dnia miałam test z niemca, który przy całkowitym braku powtórki gramatyki wcale nie okazał się najprostszy, ale zobaczymy... Nie jednak sam test był najgorszy a znalezienie budynku, w którym ma on miejsce... Campus Wirtschaftsuniversitaet Wien w porównaniu z SGHem to kolos w dodatku przemieszany w budynkami Universitaet Wien. Zderzenie z taką rzeczywistością było przytłaczające, ale cóż począć, trzeba było ogarniać się dalej :) Pierwszą osobą, którą poznałam na wymianie jest Nowozelandka z University of Otago, ciekawie :P:P:P Zaraz po teście, który jednak napisałam, miało miejsce spotkanie orientacyjne, które jak na nie dotarłam już się skończyło. Ale.......spotkałam na korytarzu jakieś osoby mówiące po polsku, zagadałam i co się okazało....???...że właśnie z tego spotkania wychodzą. Dowiedziałam się zatem wszystkiego co trzeba i zyskałam kompanów do walki z austriacką biurokracją :):):)

Nie dajcie sobie nigdy wcisnąć kitu, że Polska to zbiurokratyzowany kraj nierobów. O 13.00 (gdy chciałam załatwiać moje formalności na uczelni) wszystkie biura był już zamknięte. Urząd meldunkowy i banki również (albo miały 2h przerwę). Koleżanka się nawet zastanawiała, jak Austriacy wyrabiają ten swój 8h dzień pracy... Ja nie wiem :P

Wszystkie formalności pozostały zatem na dziś :):):) Z urzędem meldunkowym poszło nawet łatwo. Zero kolejek, ludzie mówiący normalnym (czyt. nie austriackim) niemieckim. Ciekawe są tylko jego wnętrza - wokół Pana, który rozpatrywał mój wniosek wisiały np. plakaty Davida Beckhama, Boba Marley`a i jego pociesznego małego synka. Był tak rozkojarzony wpisywaniem litera po literze "wojewoda zachodniopomorski" (organ wydający mój paszport), że nawet zapomniał zapytać, czy zostanę dłużej niż 3 miesiące :P Potem to już "tylko" wyprawa na WU Wien, legitymacja, Beitrag na organizację studencką (coś jak nasz samorząd), bez którego nie dopuszczą Cię do egzaminów, ESN card, SIM card, konto w banku, wyprawa po bilet semestralny i byłam done. Poszło więc całkiem gładko :):):)

Żeby nie było nudno dodam jeszcze słów kilka o moim akademiku, który okazał się zupełnie innym miejscem niż to przedstawiali moi wiedeńscy poprzednicy. Akademik nazywa się Haus Erasmus, czyli jak sama nazwa wskazuje służy do szaleństw podczas Erasmusa. Tutaj jednak historia nabiera zwrotu, gdyż okazuje się on najspokojniejszym miejscem na mapie wiedeńskich akademików, buuuuu. Mój pobyt tutaj rozpoczął się wczoraj od zebrania z gościem, który przedstawił się jako general manager of this dorm. Pierwsze szkolenie obejmowało system sortowania śmieci. Plastik, folia, szkło, papier, coś tam jeszcze oraz Restmuell - wszystko ma być osobno. Toteż ja chcąc być bardzo posłusznym obywatelem muszę teraz zaglądać do każdego śmietnika zanim cokolwiek wyrzucę :P Potem dowiedzieliśmy się, że w kuchni nie można imprezować (?????????), a jak ktoś to uczyni, płaci 50€ - cudownie. Na korytarzu też cisza jak makiem zasiał. Wyjścia są dwa, albo się przejadę do Haus Panorama, albo będę się uczyć (wybieram pierwszą opcję :P). W tym to spokojnym akademiku mieszkam w dwuosobowym pokoju z pewną czarnoskórą Austriaczką studiującą japonistykę. Jest ona kolejnym ciekawym zjawiskiem socjologicznym, jakie spotykam w moim życiu, gdyż bardzo lubi......szyć!!!! Tak, tak oczy was nie mylą, dziś np. szyła sobie pluszowego misia :):):) Jest jednak bardzo miła, choć odzywa się do mnie tylko wtedy, gdy coś sama zagadam. Aha no i uwielbia słuchać głośno muzyki. Mnie całe szczęście nie prześladuje, ale zastanawiam się jak jej uszy wytrzymują pod takim naporem dźwięków ze słuchawek.

Zajęcia zaczynają mi się dopiero od następnego poniedziałku (8.03), zatem na razie mam tydzień wolnego. Przyda się do wypoczynku po pracy w A.T. Kearney, ogarnięcia tego miasta, pisania magisterki i życia towarzyskiego :) Jutro łyżwy z CEMS Clubem, pojutrze kawiarnia z moją buddy, w piątek bonding event a w weekend wyjazd integracyjny do Bratysławy. Dzieje się, a mam nadzieję, że będzie się dziać jeszcze więcej :)

Zachęcam do komentarzy, bo bez Was to moje blogowanie traci sens :):):)

1 komentarz: