czwartek, 4 marca 2010

Austriacy

Tym razem nie będzie o wszystkim i o niczym, gdyż postaram się trzymać tzw. rote Faden czyli jednego wątku, ponieważ chcę Wam opisać moje współistnienie z narodem austriackim. A nie jest ono najłatwiejsze z właściwie jednego powodu - ich wymowy niemieckiego :)

Pierwszy kontakt to oczywiście dworzec kolejowy Wien Meidling, na który przyjechałam z Warszawy. Spotkałam się tam z moimi dwoma buddy - tak, tak mam dwójkę - widocznie od razu wiedzieli, że jestem wymagająca :P Zatem, Stefan, z którym zawsze na chacie (deklinacja nie od chaty ale od chatu) i w mailach komunikowałam się po niemiecku i nie było z tym żadnych problemów przemówił do mnie austriacką mową a ja - oniemiałam. Hmmm myślałam, że jestem w szoku poprzyjazdowym, ale jednak "dla bezpieczeństwa" przeszliśmy na angielski. Stephanie, moja druga buddy, która również na dworzec przybyła została postawiona przed faktem dokonanym - angielski!!!

Nie można się jednak poddawać, toteż kolejnego dnia poszłam na test z niemca (który był z niemieckiego, nie z austriackiego) i się nawet dostałam do tej najwyższej grupy, do której się miałam dostać :P Dziś były pierwsze zajęcia a starcie z Panem Otto wypadło całkiem sympatycznie. Co prawda zmienia on trochę moje pojęcie o niemieckim, np. to co było poprawne na SGHu tutaj już nie jest, co można podsumować krótkim dialogiem poniżej:

Dziewczyna (zdziwiona) na zajęciach pyta: ale przecież Niemcy tak mówią?!?!
Otto odpowiada: ale my jesteśmy w Austrii!! :P

Ogólnie jednak miły z niego, rubaszny Pan, który nam doradził jak najłatwiej przejść CEMSowy egzamin z niemieckiego, więc już go lubię.

Starcie nr 2 z Austriakami to wszelkiego rodzaju administracja, obsługa sklepów, kelnerzy... Są bardzo mili, ale jak coś slangiem zarzucą, wprawia mnie to w osłupienie :) Wyjeżdżam więc z moim Hochdeutschem (załóżmy) i mniej lub bardziej (no bez przesady, raczej bardziej...) się rozumiemy. Przynajmniej jak do tej pory kupiłam, co zamierzałam oraz załatwiłam to, co powinnam.

Starcie nr 3 - moja buddy i jej kumpele. Wyjście do kawiarni ze Stephanie należy zaliczyć do udanych, poza stwierdzeniem faktu, że Sachertorte wcale nie jest wyjątkowy, a jest na pewno przereklamowany:) Klimat wiedeńskich kawiarni jest jednak nie do pobicia! Po nasiadówie w kawiarni udałam się ze Stephanie do mieszkania jednej z jej kumpeli, aby oglądać niemieckie show, w którym wybiera się die deutsche Model. Śmieszny to program, gromadzą 2000 dziewcząt z ulicy i spośród nich mają wybrać jedną najpiękniejszą, która wygra hmmmm chyba jakąś profesjonalną sesję zdjęciową oraz bytność na okładce jakiś tam wielkich magazynów o modzie (czyt. Vogue itd.). Śmiechu - bez liku, nadążanie przez 4h za niemieckim jak z procy - męczące. Ale możliwe!

Aha i jeszcze jedno. Gdybyście kiedykolwiek sobie pomyśleli, że Polska to prawdziwie katolicki kraj, powiem Wam - nic bardziej mylnego. Nie widziałam jeszcze żadnego Polaka, który np. wchodząc do restauracji czy sklepu z ubraniami mówiłby Gruess Gott! (dla niewtajemniczonych w germańskim języku - oznacza to Szczęść Boże). A widzicie, a Austriacy tak mówią :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz